VII Memoriał im. Wojtka Kozuba


Gdy ponad dwa lata temu po raz pierwszy postanowiłem wbiec na Babią Górę (1725 m. n.p.m.) nie miałem wtedy świadomości, że od kilku lat odbywają się tam zawody organizowane dla uczczenia pamięci tragicznie zmarłego w 2011 r. himalaisty, alpinisty i taternika Wojciecha Kozuba. W tym roku natrafiłem na fanpage stowarzyszenia organizującego rok do roku biegi. Nie zastanawiając się długo postanowiłem wziąć w nich udział. Przy okazji mogłem po raz kolejny pojechać z narzeczoną w Beskid Żywiecki (wcześniej byliśmy w sierpniu 2016 oraz lipcu 2018 r.)


Przygotowanie: niestety z powodu braku czasu od Myszkowskiej ósemki nie trenowałem. Tyczy się to również, a raczej przede wszystkim treningu siłowego tak ważnego przy biegach górskich.
Trasa: start oraz metę wyznaczono na parkingu przy przełęczy Lipnickiej (Krowiarki 1012 m. n.p.m.) dalej wiodła niebieskim szlakiem w stronę Markowych Szczawian (1188 m. n.p.m.) Był to zdecydowanie najłagodniejszy fragment z niewielkimi tylko podbiegami. Jednak od momentu minięcia schroniska bieg przerodził się w marsz. Jednocześnie rozpoczął się najtrudniejszy odcinek trasy biegnący przez Przełęcz Bronę (1408 m. n.p.m.), Kościółki ukoronowany Babią Górą. Od tej pory było już dosłownie z górki aż do końca wyścigu. Bez względnie można stwierdzić, że dodatkowym pozytywem biegów górskich są przepiękne widoki, które można podziwiać.
Warunki: jak na październik pogoda można powiedzieć, że była idealna: słonecznie i dosyć ciepło na starcie. Niestety jeden szkopuł psuł nieco pozytywny obraz. Mianowicie chodzi o porywisty wiatr, który w wyższych partiach trasy dawał się ostro we znaki.
Przebieg: od startu aż do Markowych Szczawian biegłem dosyć żwawo w tempie porównywalnym do półmaratonu wyprzedzając kilkanaście osób. Dystans ten liczący ok. 6 km pokonałem w niespełna 35 min. Dopiero w tym momencie zaczęły się schody i to dosłownie. Niestety przez dłuższy czas o biegu nie mogło być mowy. Rozpocząłem morderczy marsz w stronę przełęczy Brona. Stawka zawodników się ustabilizowała.
Po dojściu na wyżej wspomnianą przełęcz posiliłem się batonem energetycznym dzięki czemu mogłem nieznacznie zwiększyć tempo przechodząc do truchtu dzięki któremu udało mi się pokonać kolejnych kilkaset metrów. Jednak gdy minąłem kosodrzewinę zdarzyła się niemiła niespodzianka. Mocno wiejący wiatr utrudniał oddychanie, a także dalszy trucht. Musiałem skupiać się na utrzymaniu pionu.
Z tego względu gdy osiągnąłem szczyt, a stało się to po ok. 1 h i 10 min moja radość stała się nieopisana. Głównie za sprawą faktu, iż pokonałem ponad 9 km i ok. 950 metrów przewyższeń. W tym momencie pozostało do mety ok. 5 km i przyszedł czas zbieganie. Niestety z braku obuwia przeznaczonego do górskich biegów musiałem zachować szczególną ostrożność. Mimo to gdzie można było biec robiłem to bez większego zastanowienia. Utrzymując wypracowaną wcześniej pozycję. W drodze w dół można było spotkać dużo więcej pozytywnych reakcji turystów zapewne jest to spowodowane bardziej widowiskowym zbieganiem niż wbieganiem. Taki to już urok tej dyscypliny. Metę przekroczyłem z czasem 1 h 42 min 56 s. Bez wątpienia jeszcze nie raz wrócę na te zawody!
Miejsce Open – 69 na 154.
Miejsce M – 58 na 112.
Miejsce M–30 – 27 na 57.


Komentarze