Pragnę przedstawić
drugą część relacji będącej kontynuacją wspomnień umieszczonych na tym blogu 13
kwietnia br. zachęcam do lektury.
Do pierwszego punktu drugiej pętli, a 9 w ogóle było 7 km, dotarliśmy do
niego o 9:47 i bardzo miła niespodzianka nas spotkała, bo podskoczyliśmy na 40
miejsce. Postanowiłem zaliczyć jeszcze 10 punkt i wrócić do bazy z powodów
jakie wyżej opisałem. Jednak w połowie drogi do punktu 10 sytuacja się zmieniła,
bo przełamałem największą barierę – psychiczną. Postanowiłem że pójdę do końca
bez względu na cenę jaką przyjdzie mi zapłacić.
W drodze do punktu 10 trochę pobłądziliśmy i daliśmy się wyprzedzić 20
osobom. Szybkie odhaczenie się na liście i w drogę do punktu 11 do ,którego
było 5 km, tym razem w miarę szybko i bez problemów osiągnęliśmy go w 59 minut
po punkcie 10, co zaowocowało awansem w okolice 50 lokaty.
Kolejny odcinek jaki przyszło nam pokonać był najdłuższym w całym rajdzie,
bo liczył około 10 km. Jednak udało nam się to zrobić w dobrym tempie, mimo
tego że zaczęły mi pękać odciski na stopie...ale po dojściu do punktu 12 zapomniałem
o całym bólu ponieważ okazało się że jesteśmy pod koniec pierwszej 30. Nieustanny
progres to jedna z niewielu rzeczy, które w tej sytuacji mogły poprawić humor. Do
punktu 12 szliśmy około 1,5 godziny.
Naładowani informacją o kolejnym awansie oraz tym że do końca rajdu
pozostało poniżej 25 km ruszyliśmy do kolejnego przystanku naszej „wyprawy”. W drodze
do „13” zaczęliśmy biec około 2 km do kolejnego punktu, może trochę więcej choć
nie wiem, bo przy takim zmęczeniu każdy km ciągnie się jak 5...Do punktu 13
było 5 km, po dotarciu okazało się że utrzymujemy pozycje z poprzedniego
punktu, więc łyk wody i dalej przed siebie. W tym momencie już nie czułem że
kolano mnie boli, bo od pasa w dół bolało mnie dosłownie wszystko...każdy
mięsień, każde ścięgno...cały czas walka i to nie z przeciwnikami ale z sobą,
ze słabościami, wycięczeniem i z bólem...bólem ,którym z każdym metrem był
coraz większy.
Droga do punktu 14 wiodła przez otwartą drogę i bieg w takich warunkach
był niesamowicie ciężki, a to nie tylko przez kolosalne zmęczenie i ból ale też
przez wiatr, który był bardzo porywisty podobnie jak w nocy z tym, że nieco
cieplejszy. Około 1 km przed punktem 14 zaczął się las, który nas osłonił i
droga z górki więc znowu podbiegliśmy ten dystans. Po zgłoszeniu się na punk 14
okazało się że jesteśmy w pierwszej 20 !!! I znowu na chwile zapomniałem o tym
całym wysiłku, który za nami, do mety 10 km więc już „niedużo” o ile tak można
powiedzieć mając w nogach ok. 100 km.
Po zapisaniu się na tym punkcie od razu bieg aż do końca lasu nie wiem może
z 1000 metrów, a może i dalej, dokładnie nie jestem w stanie tego określić. Jak
się las skończył znowu zaczęło wiać, ale po marszu dalej biegliśmy mając
świadomość że meta już niedaleko może 7 może 8 km. Jak by tego wszystkiego było
mało to woda mi się skończyła.
I zaraz potem kryzys (nawiasem mówiąc to straciłem już rachubę, który z kolei)
próbowałem jeszcze trochę biec ale zrobiło mi się ciemno przed oczami i byłem
coraz słabszy, więc zacząłem iść najszybciej jak tylko jeszcze mogłem, zapewne
był to szybszy chód niż się normalnie chodzi, chociaż patrząc z boku można było
odnieść wrażenie, że idę na niezłym „gazie” tak mną rzucało na boki.
Droga do ostatniego punktu przed metą zajęła nam godzinę, byliśmy na nim
o 16:30 a odległość między 14, a 15 to 6,5 km więc tępo było nienajgorsze mimo
tego że nie cały czas biegliśmy. Po dotarciu na punkt 15 okazało się że
zajmujemy miejsce 15, czyli znowu awans do mety pozostały 4 km...
Walka o to, żeby to utrzymać, żeby nie paść kilkaset metrów przed metą.
Ostatnia mobilizacja i bieg, bardzo wolny ale jednak bieg w celu „zejścia” poniżej
20 godzin. Można by cytując pewną piosenkę powiedzieć „…nawet jeśli cel szalony
to nie warto z boku stać…”.
Na metę dotarliśmy o 16:56...udało się skończyć HARPAGANA i zejść poniżej
20 godzin do tego na świetnej 15 pozycji, ponieważ dotarliśmy w jednym czasie,
a to jest wyznacznik miejsc. Poleciały łzy radości... jest świadomość dokonania
czegoś niecodziennego w sumie można powiedzieć że udało się przejść około 120
km, bo jednak trochę błądziliśmy. Po rajdzie tylko poszliśmy do sklepu, pod
prysznic i spać. Jedyne co mnie budziło to ból po przewróceniu się na drugi
bok. Obudziliśmy się o 22 na rozdanie dyplomów a potem dalej spać. Po wstaniu
rano pakowanie się i na PKS, a potem w pociąg i do domu. Do Myszkowa wróciłem
około 18:30.
Mimo, iż skutki zdrowotne (zakwasy przez około 2 tygodnie, pól mięśni,
uraz biodra, nadwyrężone kolano, nadciągnięte obydwie pachwiny) odczuwałem
jeszcze kilka miesięcy to jednak uważam – nawet teraz z perspektywy 6 lat, że
było warto.
Komentarze
Prześlij komentarz