Najważniejszy
cel podczas ostatniego pobytu w Tatrach wyznaczyłem sobie na niedziele 5 lipca.
Poprzedniego dnia poczyniłem niezbędne przygotowania, aby po wstaniu z łóżka
stracić jak najmniej czasu. Pobudka wyznaczona została na 5:45. Po kilku minutach
ociągania dynamicznie zebrałem się do wyjścia. Kwaterę opuściłem ok. 6:30. Po
30 minutach dotarłem na przystanek i wyczekiwałem na busa jadącego w stronę
Palenicy Białczańskiej, który nadjechał o 7:15. Drogę trwającą kolejne 30 minut
wykorzystałem na drzemkę i ostatnie zebranie sił.
Do TPN
wszedłem o 7:45. Czas nie najgorszy ale do optymizmu z mojej strony była
jeszcze daleka droga, czego powodem była trasa (najnudniejsza!!!) wiodąca
Doliną Białki i Rybiego Potoku do Morskiego Oka (1395 m. n.p.m.) Odcinek ten
pokonałem już chyba po raz 10(!) w życiu. Po dość forsownym marszu dotarłem na swój
pierwszy postój kilka minut po 9. Zjadłem regeneracyjny posiłek, zamieniłem
buty sportowe na trekkingowie i ok. 9:45 ruszyłem w stronę Czarnego Stawu pod
Rysami (1583 m. n.p.m.) I na reszcie w tym momencie wkroczyłem na szlak (o
10:00) jeszcze przeze mnie nie „odkryty”, a przede wszystkim prowadzący ostrzej
w górę. Widok według mnie najpiękniejszego stawu górskiego (a widziałem ok. 15)
ukazał mi się już po 15 minutach. Zrobiłem kilka zdjęć, wziąłem łyk wody i pomaszerowałem dalej w stronę głównego celu
mojej wycieczki. Czas wyznaczony na dojście na Rysy wynosił w tym momencie 3
godziny i 20 minut.
Aby
rozpocząć dalszą „wspinaczkę należało obejść mniej więcej połowę Czarnego Stawu,
co zajęło mi kilkanaście minut. Warto dodać, że w tym czasie spotkałem trzech
biegaczy górskich, którzy po prostu sobie truchtali na Rysy! Dobry cel, który
warto sobie wyznaczyć na przyszłość. Gdy zaczęły się „schody” pojawił się
pierwszy śnieg. I tutaj bardzo przydatne okazały się buty trekkingowi (na
marginesie można zauważyć, że testowałem je na Kościelcu dwa dni wcześniej). Czym
wyżej wchodziłem tym ostrzejsze stawało się powietrze zawierające coraz mniej
tlenu. Z czasem obok panoramy wyżej wymienionego zbiornika wodnego zaczęło na
drugim planie w oddali ukazywać się Morskie Oko. Widok z czasem obu jeziorek
sprawiał wrażenie, że leżą one na jednym poziomie, a w rzeczywistości dzieli je
wysokość około 200 m. Na wyższych partiach od czasu do czasu pojawiał się
śnieg. Moje tempo było dość szybkie zrobiłem tylko jeden dłuższy 15 minutowy
postój w miejscu gdzie rozpoczynały się łańcuchy. Wcześniej zatrzymywałem się
jedynie na złapanie głębszego oddechu oraz uzupełnienie płynów.
Droga
obarczona łańcuchami prowadziła już do samego szczytu. Niestety spora ilość
ludzi na szlaku spowodowała miejscami zatory przy bardziej newralgicznych
miejscach. Na szczęście w niektórych przypadkach (gdzie było to absolutnie
bezpieczne) omijałem łańcuchy i szedłem po skałach. Warto zauważyć, że nie
dokonałem wcześniej testu mojego obuwia, które mimo, iż jest z renomowanej i
znanej na całą Polskę firmy (której nazwy nie podam, bo za reklamę nie płacą he!)
powinno być „zbadane” na zasadzie porównania. Potem zostało mi zarzucone przez
jednego gościa, że jeżeli nie zrobimy testu z jego ciżemkami to On nie jest wcale
pewny, że moje są bezpieczniejsze! Ale zaryzykowałem i okazało się, że jednak
idealnie nadają się do takich wypraw.
Wracając do
tematu. Ostatni etap był zdecydowanie najciekawszy i dość długi, bo liczący
kilkaset metrów przewyższenia. Oczywiście było gdzie spaść i nieraz włos się
jeżył jak widziałem osoby w adidaskach…na szczęście nie był to zbyt częsty
widok. Rysy zdobyłem o 12:30, czyli w 2 godziny i 10 minut licząc od Czarnego
Stawu, a w 4 h i 45 od wejścia do parku. Zarówno na jednym jak i drugim
wierzchołku (Słowackie Rysy liczą 2503 m. n.p.m.) spędziłem kilkanaście minut
napawając się pięknymi widokami. W drogę powrotną ruszyłem z przytupem ale
ostrożnie ;) Po pokonaniu łańcuchów i zejściu na bardziej „stabilny” grunt
lekkim truchtem poruszałem się sukcesywnie w dół. Nad Morskie Oko dotarłem kilka
minut po 15 po 2 godzinach od rozpoczęcia zejścia (w drugą stronę trasa zajęła
mi 2 godziny i 45 minut). W tym momencie nie miałem już wody, a i jedzenie też
się skończyło… Przed ostatnią częścią postanowiłem odpocząć dłużej. W końcowy
etap drogi ruszyłem ok. 16. Lekkim truchtem dobiegłem w nieco ponad godzinę do parkingu
na Palenicy Białczańskiej. Byłem maksymalnie (chociaż nie skrajnie!)
wyczerpany, ale jednocześnie bardzo zadowolony z osiągniętego celu. Cała droga
zajęła mi 9 godzin i 15 minut.
Komentarze
Prześlij komentarz