W
ostatnią sobotę wziąłem udział w biegu z przeszkodami, którego
nazwa brzmi Hunt Run – Polowanie na biegaczy. Ta niezwykle
popularna impreza odbyła się już po raz piąty w Jura Park Bałtów.
Dla mnie był to drugi udział z rzędu. W drogę wyruszyliśmy przed
7 rano, ponieważ do pokonania było ponad 200 km. Po dojechaniu na
miejsce poszliśmy odebrać pakiety startowe, a następnie rozpoczęła
się rozgrzewka połączona z obserwacją wcześniej startujących
biegaczy (kolejni zawodnicy startowali od 10 w grupach co 30 minut).
Przygotowanie:
W
ostatnich tygodniach przed startem biegałem dosyć regularnie.
Średnio 1–2 w tygodniu, co warte zauważenia robiłem sobie
podbiegi tak aby technicznie przygotować się na czekające mnie
zadanie.
Trasa:
Była
podobna jak w zeszłym roku. Jednak była pewna różnica w stosunku
do poprzedniej edycji biegu. Mianowicie biegliśmy „pod prąd”
tzn. w przeciwnym kierunku niż w 2016 r. Dzięki temu było
ciekawiej, spowodowało to również nieco inne usytuowanie przeszkód
o czym poniżej. Mnie osobiście cieszy fakt, że trasy Hunt Runa
oprócz utrudnień i udziwnień mają cechy biegu górskiego.
Przewyższenia oczywiście bywają niezbyt duże. Jednak dosyć
wymagające podbiegi, a także kamieniste, leśne ścieżki sprawiają
że biegnąc trzeba się maksymalnie koncentrować, aby nie złapać
kontuzji.
Przeszkody:
Bez
wątpienia są kwintesencją tego typu zawodów. Nie zabrakło ich i
tym razem. Do najczęściej występujących możemy zaliczyć
przeszkody wodne, które w różnych formach utrudniały życie
biegaczom. M.in. droga wiodła przez rzekę, stawik, a także
rozlewiska wodne na łąkach. Tereny podmokłe oraz bagienne
stanowiły spory fragment trasy. Można było zapaść się nawet
powyżej pasa. Do częstych przypadków należały również
potknięcia o ukryte w błocie, lub wodzie korzenie.
Oprócz
wyżej wspomnianych utrudnień sporo było przejść po różnych
tunelach, rowach, a także oponach zarówno na nich jak i pomiędzy
nimi. Ciekawym rozwiązaniem była tzw. „czarna ściana” ułożona
z opon połączonych łańcuchami o wysokości kilku metrów. Miło
wspominam także przejście po balach ułożonych wzdłuż martwego
koryta rzeki, a także wskakiwanie na różnego rodzaju płoty, czy
też strome płaskie podesty.
Nie
zabrakło również testów siłowych polegających np. na zrobieniu
okrążenia (kilkaset metrów) z dwoma oponami na ramionach, a jakiś
czas potem z workami z piaskiem. Ciekawym rozwiązaniem było
wspinanie się po linie.
Wszystkie
te niespodzianki nierzadko przedzielone podbiegami, jak również
stromymi podejściami spowodowały nie lada wyzwanie dla uczestników.
Warunki:
aura
idealnie dopasowała się do tego typu zawodów. Było raczej
chłodno, bezdeszczowo i dość pochmurno. Pogoda niezbyt dobra na
sobotni odpoczynek nad wodą jednak do biegania nadawała się wprost
idealnie.
Przebieg:
Plan był prosty. Na początku postanowiliśmy pobiec bardzo szybko,
tak by po pokonaniu rzeczki oraz stawiku zameldować się na balach
jako jedni z pierwszych i w ten sposób uniknąć korka (który był
nieunikniony przy 130 osobach startujących w naszej fali).
Następnie
skok do rowka wypełnionego wodą (zdjęcie na FB) i potem już „do
przodu i staramy się”. Trzymałem tempo biegnąć dość żwawo
tam gdzie było to możliwe, a tam gdzie wymagała tego sytuacja to
zwalniałem (np. w kamieniołomach gdzie trzeba było uważać, aby
się nie uszkodzić i w między czasie przerzucić oponę czy podczas
przechodzenia tunelami na czworaka). Podobnie sytuacja miała się
niedługo później kiedy z oponami w rękach obiegało się
zagajnik.
Zanim
zaczęły się bagna zostaliśmy nieźle „przeczołgani” na
stromych leśnych podejściach. W tym miejscu po około 30 minutach
od startu dogoniłem osoby, które wystartowały o 11:30. Na
szczęście nie było widać, żeby komuś się coś stało. Jednak
dało się zauważyć, że niektórzy przeliczyli swoje siły. Po
dotarciu na owiane złą sławą bagna (znając je z zeszłego roku)
podszedłem do tematu z większym respektem, a zarazem większą
determinacją niż ostatnio. Szedłem jak najszybciej mogłem.
Niestety przez zbyt, agresywny momentami styl, niejednokrotnie moja
twarz znalazła się niebezpiecznie blisko szlamu (udało mi się
uniknąć całkowitej kąpieli błotnej). Na koniec bagien można
było nieco się odświeżyć w miarę czystej wodzie. Także po
wyjściu człowiek łapał kolejny (który to już?!) oddech.
Następnie
przez pewien czas biegło się w miarę prostą drogą, by po
kilkuset metrach rozpocząć kolejne podejścia. Podobnie jak
poprzednio przeplecione zbieganiem. Po dotarciu na szczyt kolejne
przeszkody zostały postawione na naszej drodze tym razem m.in.
ściana z opon, czy płoty na które udało mi się wskoczyć bez
większych problemów. Podobnie zresztą jak na bale z siana.
Na
kilkaset metrów przed końcem trasy można było zjechać po
zjeżdżalni polewanej wodą. Po wyjściu z basenu, jaki stworzono na
dole rozpoczął się finisz. Ostatnie metry biegły na przemian
brzegiem rzeczki, a także w wodzie. Trzy ostatnie przeszkody to
łódka przez którą trzeba było przejść, most z opon (udało mi
się przeczołgać i nie spaść). Niestety na ostatniej prostej
technicznie i niewymagającej siłowego zaangażowania przeszkodzie
złapał mnie skurcz (łydka oraz udo) i niestety straciłem przez to
około 2 minut. Po chwili gdy doszedłem do siebie wstałem i
dotarłem na metę co zajęło mi 2 h 5 min i 20 s. Jest czas lepszy
o około 5 min w stosunku do zeszło rocznego. Polecam Hunt Runa
każdemu kto chce sprawdzić własne siły i możliwości a także
fajnie się pobawić.
Moje
miejsca:
Open
– 140 na 1279 osób.
Open
M – 91 na 818 osób.
Fala
#4 (start o 12) – 11 na 132 osoby.
Komentarze
Prześlij komentarz