Podczas
ostatniego weekendu byłem w Zakopanem. Naszym celem było odbycie
kilku górskich wędrówek. Aura pogodowa w mieście była jesienna,
natomiast w górach widać było pierwsze oznaki zimy. Wyjazd był przewidziany na 3 noclegi i 4 dni.
Na
miejsce dojechaliśmy, około 19 więc w tym dniu nie było już
możliwości na jakieś wyjście. Nazajutrz w niedziele 30
października postanowiliśmy wybrać się na Czerwone Wierchy.
Początek naszej trasy został wyznaczony w Dolinie Kościeliskiej.
Po krótkim kilkunastominutowym spacerze skręciliśmy w lewo na
czarno-czerwony szlak wiodący w stronę Ciemniaka (2096 m. n.p.m.)
Po kilkuset metrach skręciliśmy na czerwony szlak wiodący do celu.
Po drodze minęliśmy m.in. Upłaziński Wierszyk (1203 m. n.p.m.)
Idąc do przodu dało się zauważyć bielejący od śniegu oraz
szronu krajobraz. Roztaczające się widoki były coraz
przyjemniejsze dla oka. Jednak chłód oraz przybierający na sile
mroźny wiatr troszkę psuły odczucia zwłaszcza gdy wyszliśmy z
piętra kosodrzewin na otwartą przestrzeń. W tym momencie
musieliśmy bardzo zwolnić nasze tempo. W tych niezwykle trudnych
warunkach udało się (mnie oraz mojej dziewczynie) pokonać jeszcze
kilkaset metrów przewyższenia. Trzeba było zmienić początkowe
plany. Dotarliśmy jedynie do Chudej Przełączki (1851 m. n.p.m.) –
ostatniego rozstaju dróg przed Czerwonymi Wierchami. Niestety w tym
miejscu trzeba było zawrócić. Droga powrotna przebiegała już
dosyć szybko, zwłaszcza gdy zeszliśmy na niżej położone tereny.
W
drugim dniu 31 października skierowaliśmy się ponownie w Tatry
Zachodnie. Tym razem początek naszej podróży przypadł w Dolinie
Chochołowskiej. Aura pogodowa, przynajmniej na dole była dużo
lepsza niż w dniu poprzednim. Wyruszyliśmy rześkim krokiem w
stronę Schroniska na Polanie Chochołowskiej, po drodze mijając
m.in. Polanę Chochołowską, Polanę Huciska, Polanę pod Jaworkami
oraz Polanę Trzydniówkę. Po dotarciu do schroniska i krótkim
postoju ruszyliśmy w górę żółtym szlakiem. W tym miejscu
szliśmy w śniegu, który początkowo był mokry jednak z czasem
stawał się sypki. Po około 40 minutach dotarliśmy do na granicy
polsko-słowackiej Przełęczy Bobrowieckiej (1353 m. n.p.m.) Po
chwili wróciliśmy na szlak wiodący do Grzesia (1653 m. n.p.m.)
Droga była przyjemna, dosyć ciepło i bezwietrznie nawet gdy
wyszliśmy z lasu, a następnie w piętro kosodrzewin. Jedynie
niewielki wiatr (w porównaniu z dniem poprzednim) wiał na szczycie.
Po krótkim pobycie zaczęła się droga powrotna zakończona już po
zmroku na parkingu.
W
zasadzie był to pierwsze takie wyjście do Tatrzańskiego Parku
Narodowego o tej porze roku. Dlatego, mimo iż nie udało się w 100%
wypełnić planu wycieczki jestem zadowolony.
Komentarze
Prześlij komentarz