W
okresie między świątecznym wybrałem się wraz z kolegą do
Zakopanego. Po skompletowaniu niezbędnego sprzętu ustaliliśmy, że
wypad potrwa dwa dni. Wyjechaliśmy we wtorek 27 grudnia o 7 rano.
Droga minęła nam bez żadnych perturbacji. Po dotarciu na miejsce
ok. 10:30 przygotowaliśmy się do pierwszego wyjścia. Celem w tym
dniu był Nosal (1206 m. n.p.m.) Aura nie rozpieszczała, wiał silny
wiatr, lekko prószyło śniegiem. Nie zrażając się tym około
południa przyjechaliśmy na parking. Po zostawieniu auta ruszyliśmy
w górę. Droga wiodąca na Nosal nie jest zbyt długa (wejście
zajmuje około 30 minut). Śniegu było jak na lekarstwo, natomiast
część kamieni pokryła się lodem i z tego względu trzeba było
bardzo uważać. Poszło dość sprawnie zarówno w górę jak potem
w dół. Niestety widoki były w tym dniu bardzo ograniczone.
Głównym
celem tamtego wyjazdu była Świnica (2301 m. n.p.m.) Chcieliśmy tam
dojść w drugim dniu pobytu tj. w środę 28 grudnia. Droga miała
wieść m.in. przez Kasprowy Wierch (1987 m. n.p.m.) Pobudka o 4
rano, a następnie przygotowanie do wyjścia, które nastąpiło
kilka minut po 5 rano. Niestety pogoda zbytnio nam nie sprzyjała.
Silny wiatr oraz gęsto padający śnieg dało się odczuć od razu
po opuszczeniu kwatery. Niestety już w tym momencie dużo bardziej
dokuczały niż w dniu poprzednim.
To
Tatrzańskiego Parku Narodowego (TPN) weszliśmy o 5:30. Początkowo
poruszaliśmy się jedynie o świetle czołówek. Natomiast śnieg
sięgał do kostek i marsz nie był specjalnie uciążliwy. Jednak z
czasem zalegało go coraz więcej i więcej…. Przy Myślenickich
Turniach (1360 m. n.p.m.) „zameldowaliśmy” się kilka minut po 7
rano. Po chwili odpoczynku, ciągle nastawieni optymistycznie
ruszyliśmy dalej w stronę Kasprowego Wierchu. Niestety od tego
momentu było już tylko gorzej. Pokrywa śnieżna stawała się
coraz grubsza, a nowy śnieg ciągle padał. Zapadając się pod
kolana szło się coraz ciężej ale mimo to mogliśmy się poruszać
po woli do przodu.
Jak
się niedługo potem okazało był to dopiero początek naszej drogi
przez mękę. Już po kilkunastu minutach wędrówki zapadaliśmy się
co chwila powyżej pasa. Czasem gdy można było stanąć na
kosodrzewinie można było jakoś iść do przodu. Niestety od czasu
kiedy zaczął się opisywany powyżej poziom pokrywy śnieżnej
jakikolwiek progres w trasie był bardzo trudny. Dość powiedzieć,
że przez półgodziny pokonaliśmy około 200 metrów i to
bynajmniej nie chodzi mi o przewyższenie. Byliśmy wtedy na ok. 1700
m. n.p.m. do Kasprowego Wierchu pozostało jeszcze ponad 300 metrów
przewyższenia. Wobec braku odpowiedniego sprzętu na takie warunki
(potrzebne były rakiety śnieżne, a my byliśmy wyposarzeni w raki
i czekan przeznaczone do poruszanie się na twardym i zmarzniętym
śniegu) oraz zagrożenia lawinowego postanowiliśmy zawrócić.
Niestety plany wejścia będzie trzeba odłożyć na kolejny, mam
nadzieje, niezbyt odległy termin. Wkrótce uzupełnię swoją
relację kilkunastoma zdjęciami.
Komentarze
Prześlij komentarz